poniedziałek, 23 grudnia 2013

Piernikowe święta

JUSTYNA: Z czym kojarzą mi się święta? Od kilku lat: z wyimaginowanym śniegiem - byłoby tak przyjemnie siedziedzieć przy wigilijnym stole gdy za oknem biało, ale ten wredny śnieg prędzej spanie na Wielkanoc (jak w tym roku), niźli na Boże Narodzenie.  Oczywiście też z rodzinnymi spotkaniami przy stole, świątecznym mini party z dziewczynami (odnalazłam ostatnio ciekawe nagranie sprzed kilku lat - dzikie pląsy w rytm Boney M.) a także z nadzieją pokładaną w programie TV, że w tym roku nie tylko "Kevin" we wszystkich postaciach, "To właśnie miłość", "Notting Hill", te same filmy o bałwanie i o elfie, no i prześladujący mnie "Znachor", którego TVP wałkuje przy każdnej możliwej okazji. (Chętnie za to obejrzę "Pannę z mokrą głową". Niby za stara już na to jestem, ale jakiś mam sentyment do tego filmu i zawsze mi smutno, kiedy drzewo przewraca się na Marka Kondrata.)
Patrycja czytając to, pewnie zastanawia się, kiedy w końcu dojdę do sedna, bo zna mnie dobrze i wie, że święta w moim domu to też w dużej mierze PIERNICZKI i CYTRYNÓWKA! 
Tak, zdecydowanie to co zwiastuje u mnie święta to dni spędzone przy wypieku i zdobieniu pierników, które trafią potem na choinkę (po czym zostaną potajemnie schrupane przez łakome dzieci, nie przejmujące się w przeciwieństwie do dorosłych zalegającym już na nich kurzem). Dużą rolę odgrywa również cytrynówka, którą przygotowuję już miesiąc przed świętami aby zdążyła się "przegryźć" i z powodzeniem towarzyszyła nam na corocznym party ;) 
Przepisów na pierniczki jest mnóstwo. Moje pierwsze piekłam w przekonaniu, że muszą być najwspanialsze - używałam więc masła, miodu, dobrej mąki. Z czasem jednak oprzytomniałam (w końcu mają zdobnicze przeznaczenie) i zaczęłam używać mniej wyrafinowanych składników. I tak oto piekę je albo z przepisu na margarynie, a czasem nawet z gotowego proszku dr Oetkera. Największy problem mam z cukrowymi pisakami. Lata temu zakupiłam wspaniałe pisaki firmy Schwartau - niestety był to pierwszy i ostatni raz, nigdzie później ich już nie znalazłam. Miały intensywne kolory i świetnie się nimi malowało. Te wszechobecne Oetkera nie są idealne, ale przynajmniej zaczyna się poszerzać wybór kolorów. Mamy już do wybory trzy opakowania: podstawowe (biały, czerwony, żółty, zielony), czekoladowe (bardzo przydatne dwa odcienie brązu + biały) i żelowe (z brokatem). Przydatne są również: lukier, czekolada, różnego rodzaju kolorowe posypki, wyobraźnia i trochę cierpliwości ;) Warto wciągnąć kogoś do współpracy i miło spędzić czas w ten sposób - ja zajmuję się tym z mamą, która zawsze wzbrania się rękami i nogami, a później z uporem większym od mojego maluje kolorowe szlaczki na choinkach, albo oblewa grzyby czekoladą i lukrem, tak by wyglądały jak prawdziwki.
W tym roku wyjątkowo nie będę mieć czasu na te piernikowe szaleństwa, ale może przynajmniej zachęcę kogoś tym postem do stworzenia własnej, piernikowej kolekcji na choinkę? Mam też coś w zanadrzu, dla tych, którzy chcieliby uniknąć pieczenia i zająć się tylko ozdabianiem - w tym roku w sklepach można zakupić paczkę ciasteczek - ludzików z dołączonymi do nich pisakami.
Ja też kupiłam, ale jakoś nie miałam weny do ozdabiania... :P

 ... za to namówiłam pewnego mężczyznę do stworzenia swojego piernika, sukces!

sobota, 7 grudnia 2013

Szlachetna paczka

JUSTYNA: W ten weekend dobiega końca akcja Szlachetnej Paczki w całej Polsce. Każdy z Was pewnie słyszał o tym wydarzeniu, nie każdy jednak zetknął się z nim osobiście. 
Wszystko zaczęło się 13 lat temu w Krakowie, a jego pomysłodawcą była grupa studentów duszpasterstwa pod wodzą ks. Jana Stryczka. W ciągu tych lat akcja rozrosła się do olbrzymich rozmiarów i obejmuje już ponad 500 miejsc w całej Polsce. 
Jak to działa? Wolontariusze szukają potrzebujących rodzin, spotykają się z nimi, analizują ich sytuację, podejmują decyzję o włączeniu do projektu oraz przygotowują listę potrzeb. Darczyńcy mają dwie drogi do wyboru - albo przelewają pieniądze na konto fundacji, albo wybierają rodzinę dla której przygotowują paczkę. Tę drugą drogę od kilku lat wybiera paczka znajomych mojej koleżanki, pokazując ile frajdy może dawać pomaganie. Oczywiście nie jest to droga usłana różami - trzeba poświęcić na to czas i energię, ale czy nie warto, jeśli naszą pracą możemy kogoś uszczęśliwić? 
Jak to wyglądało w praktyce? Ewa utworzyła wydarzenie na facebooku do którego dołączyli znajomi, znajomi rozesłali zaproszenie kolejnym i tak uzbierało się nas prawie 70 osób. Zaproszonych było ponad 400, kto wie, może nie kliknęli "wezmę udział" ale ich wkład finansowy zasilił konto przedsięwzięcia. Uzbieranych zostało prawie 4,5 tysiąca złotych, które prawdopodobnie pozwolą na pomoc jeszcze jednej rodzinie. Na stronie wydarzenia Ewa na bieżąco informowała o uzbieranej kwocie, zakupionych już produktach oraz szukała chętnych, którzy również mogliby zaangażować się w zakupy. Na liście rodziny oprócz podstawowych artykułów żywnościowych i chemicznych, znalazły się również ubrania i ciepłe obuwie dla dzieci i rodziców, pomoce szkolne a także bojler (zakupiony został jednak piecyk gazowy o który rodzina nie śmiała prosić). Wszyscy zaangażowali się nie tylko przelewając jakąś sumę na ten cel, ale także dorzucając jakieś produkty, czy wybierając się na zakupy. O wszystkim informowaliśmy się wzajemnie na stronie. Ewa jako koordynatorka miała najwięcej pracy,żeby nad wszystkim zapanować i mobilizować nas do dalszych działań. Z tego miejsca pragnę wyrazić podziw i podziękowanie dla niej i wszystkich zaangażowanych. 
Co tu dużo pisać, zachęcam Was abyście i Wy wzięli udział jeszcze w tym roku przelewając jakąś sumę na konto fundacji, albo w przyszłym roku jako wolonatriusze lub organizatorzy paczki dla wybranej rodziny. Uwierzcie mi - przekonacie się, że pomaganie może pozytywnie uzależniać :)
PATRYCJA: W takim razie zachęcam również. PerMaj kiedyś brała w tym udział, dlatego to nie nowość dla mnie. Co więcej sama pomogę. Moja słodką tajemnica pozostanie jak bardzo ;). 
Straszny się nam robi ten świat, takie mam ostatnio odczucia. Dlatego trzeba go zmieniać na lepsze. Sami nie jesteśmy kryształowi, mamy swoje wady, skazy ale okażmy trochę człowieczeństwa czasami, zwłaszcza kiedy idą święta.

Prosta konkluzja na koniec. Karma wraca ;). Także bądźmy choć trochę szlachetni.

wtorek, 3 grudnia 2013

Zakopower

JUSTYNA: Zalewamy się rumieńcem ze wstydu, znów karygodna przerwa w nadawaniu. Kajamy się przed Wami ale poprawy nie obiecujemy, gdyż zmiany, zmiany, zmiany... Patrycja pracuje poza miejscem zamieszkania (być może wkrótce skonstruuje na ten temat post okraszony licznymi zdjęciami), ja rzuciłam pracę i wnet znalazłam inną, którą pochłania teraz mój czas w znacznym stopniu, a dodatkowo końcówka studiów zaczyna być coraz bardziej absorbująca. Efektem tego wszystkiego jest nasz biedny, zaniedbany blog. Bardzo nam miło, że nie przestaliście w nas wierzyć i parę osób dopytuje, kiedy pojawi się nowy post. Pragnę przy tej okazji szczególnie pozdrowić męski odsetek naszych fanów - w tym Maćka, który zmotywował mnie do szybszej realizacji tegoż posta ;)

Koniec dawnej pracy i zarazem początek nowej postanowiłam uczcić krótkim wyjazdem. Wraz z osobą towarzyszącą spontanicznie podjęliśmy decyzję o wyprawie. Nie mogliśmy zdecydować się gdzie dokładnie chcemy jechać, więc pod presją czasu wybór padł na popularne, szczególnie wśród krakusów, Zakopane. 
Zawsze sądziłam, że nie ma nic przyjemniejszego od planowania weekendowego wyjazdu, ale mój entuzjazm opadł po przejrzeniu wszystkich ofert hoteli na booking.com. Może mieliśmy zbyt duże wymagania: pokój z łazienką, w centrum, w dobrej cenie. Ostatecznie, zrezygnowana, wybrałam hostel Stara Polana, a w nim dwuosobowy pokój, szumnie zwany APARTAMENTEM, w cenie 150 zł za nocleg (weekend, w dodatku długi, ceny idą w górę). Z wyglądu bardzo przyjemne lokum lecz niestety, absolutnie nie warte tych pieniędzy. Muszę przyznać, że skusił mnie zewnętrzny wygląd budynku - stary, drewniany, góralski dom. Mam hopla na punkcie drewnianych domów, urzeka mnie ich przytulność. Niestety klimat, którego oczekiwałam można było spotkać tylko w holu hostelu. 


Jak spędzić czas w Zakopanem mając tylko 24 godziny? Miałam wielką ochotę na wjazd kolejką na Kasprowy Wierch, jednak pogoda nie sprzyjała podziwianiu widoków (co chwilę pojawiała się gęsta mgła), ponadto to okres kiedy szybko zapada zmierzch, a my mieliśmy naprawdę mało czasu. Znów więc padło na banalne (aczkolwiek również przyjemne) formy spędzania czasu - wjechaliśmy na Gubałówkę i pospacerowaliśmy wzdłuż Krupówek. Było baaaardzo zimno - chcąc być przygotowaną zabrałam termiczną bluzkę, szkoda jednak, że nie pomyślałam o legginsach :P

 
Spacerujemy sobie po Gubałówce, aż tu nagle pojawia się gęsta mgła..
.

... a za chwilę już jej nie ma ;)


Po drodze wpadliśmy na grzane winko i piwko :)


Potem był targ i Krupówki. Niestety robiło się ciemno a jak już wielokrotnie wspomniałam zdjęcia wykonuję słabej jakości aparatem w telefonie... ;)


  

Drugiego dnia odwiedziliśmy Cmentarz na Pęksowym Brzyzku. Łamiąc sobie język na tej nazwie zastanawiałam się co ona właściwie oznacza. Z pomocą przyszła Wikipedia - nazwa pochodzi od darczyńcy ziemi, Jana Pęksy a "brzyzek" to w góralskiej gwarze urwisko nad potokiem. Jest to cmentarz na którym pochowani są znani i zasłużeni dla Podhala ludzie. Czy czytaliście "Szatana z siódmej klasy"? Albo "Pannę z mokrą głową"? Jeśli tak, to będąc w Zakopanem odwiedźcie grób Kornela Makuszyńskiego. Na jego grobie ustawione są skromne dary od szkół nazwanych jego imieniem. Stanisław Witkiewicz, Maria Witkiewiczowa, Władysław Orkan... to te powszechniej znane nazwiska. Znajdziemy też symboliczny grób Witkacego. Dlaczego symboliczny? Do tej pory nikt nie wie gdzie tak naprawdę znajdują się szczątki artysty - tropicielom sensacji polecam lekturę traktującą o schyłku jego życia i wariacje na ten temat w filmie "Mistyfikacja" ;) 




Patrycja: Hejże ho. Chyżo zbierałam się do odpisania, ale nie miałam kiedy. W sumie to wielkie szczęście, że się nie nudzę. Że praca, że ludzie.
Zakopanem ZACNE. Mgła, górale pomiędzy górami i pagórami, grzane wino, chłop przy boku i koc na prawie bujanym fotelu w pokoju. Brawo. Też chcę i zazdroszczę.
Gdyż, iż przeprowadziłam się do Koła w ramach pracy. Dzięki czemu mam 3 domy (ten pracowy tylko względem budynku). Co w meritum sprawia, że nie mam czasu na nic. A na górki i pagórki już nie ma mowy. Ale zarzekam się, napisze wam o Kole i pałacu, który odnawiamy.  Mam też stos książek do opisania, które kupiłam za wygraną w pracy kasę. Wydałam wszystko do cna, bo przecież na książki nie będzie mi szkoda:)

Żegnam i idę biegać! Ot co.


JUSTYNA: W kwestii książek też mam coś do polecenia ale o tym następnym razem... ;)

środa, 4 września 2013

Weranda Country

JUSTYNA: Mimo, że odkąd pamiętam mieszkam w bloku, a myśl o samotnie spędzonej nocy w jednorodzinnym domu napawa mnie lękiem, marzę sobie czasem o własnym, urządzonym przez siebie niedużym, drewnianym domku w jakiejś urokliwej okolicy.  A marzenia te łatwiej mi wizualizować mając pod ręką moją ulubioną (jedyną jaką kupuję) gazetę. Wszyscy znają Werandę, ale nie każdy wie o dwumiesięczniku Weranda Country w którym znajdziemy zdjęcia pięknych, wiejskich domów, artykuły dotyczące ekologicznych rozwiązań, zdrowej kuchni, pielęgnacji ogrodów itp. Nie jest  to twór doskonały, szczególnym minusem są sielankowe wstępy do każdego numeru, autorstwa Pani redaktor naczelnej - Teresy Jaskierny. Człowiek pochodzący ze wsi, zaśmiałby się pewnie niejeden raz dzierżąc w dłoni to pisemko, ponieważ są to głównie treści dla osób planujących urządzenie swojej podmiejskiej daczy w stylu rustykalnym oraz takich, którym ekologiczne trendy zawróciły w głowie na tyle, że mają zamiar wynieść się z miasta i zacząć życie w zgodzie z naturą, wyobrażając sobie, że życie na wsi to bieganie boso po trawie i podlewanie stylową konewką rosnących pod oknem ziół. Ja do nich nie należę - realnie oceniam swoje szanse na przetrwanie wśród dziczy, zapewne na widok pierwszego, wielkiego pająka w ganku, albo żmii pełzającej w ogrodzie, przeklnęłabym życie na wsi i uznała, że nie ma nic lepszego od miejskiej dżungli - dlatego też wszystko kończy się na marzeniach i podziwianiu zdjęć w Country ;)




To konecka połowa mojej kolekcji, w Krakowie mam jej drugą część. Mimo, że to dwumiesięcznik, zdarza się, że w kiosku pojawia się już nowy numer, a poprzedni wciąż leży zakurzony na parapecie, a ja nie mam czasu do niego zajrzeć, jednak nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się opuścić jakiegoś numeru :)

To co w Country, można znaleźć też na stronie www.werandacountry.pl, szczególne polecam zakładkę W stylu Country/Domy (www.werandacountry.pl/w-stylu-country/domy), gdzie zgromadzone są wszystkie, najbardziej interesujące mnie artykuły ilustrujące ciekawe, często drewniane domy - nie tylko w Polsce, również na świecie. 


Mały przykład (Bieszczady):






PATRYCJA: Wiesz wydaje mi się, że wielu z nas którzy wychowali się w blokach ma gdzieś pośród myśli takie właśnie miejsce w którym o poranku może wylecieć przed dom na bosaka z wielkim kubkiem kawy, wyłożyć się na leżaku i w spokoju cieszyć się nowym dniem. W pidżamie! ;) Wiesz Justyna, w ogródku lawenda i cały pakiet ziół. Kiedy gotujesz to idziesz, zrywasz i jest radość. Bo twoje, własne... tymi dłońmi posadzone i wypielęgnowane. Taki prywatny raj ;). 
Jeśli chodzi o Werandę Country to tyle znam ten dwumiesięcznik, co przejrzałam go u Ciebie. Szczerze mówiąc uwielbiam taki klimat. Prowansja, biele, drewna, natura, lny itp. (i robaki o zgrozo! ale wszystkiego mieć nie można).
Sama rok temu kombinowałam z takim wystrojem... jak wyszło tak wyszło. Musiało być szybko i sprawnie bo trzeba się było wprowadzać, remont itp. 
Przemyślane decyzje nie były wtedy moim sprzymierzeńcem. Ale i tak nie jest najgorzej stwierdzam ;). 
Poniżej kilka rzeczy które powstały - najbardziej ,,podobało'' mi się szlifowanie, kiedy najpierw zaczęłam się obracać w okół wiertarki ze specjalną nakładką. A potem mało nie ucięłam sobie nogi. Także wiecie. Krew, pot i łzy przez 3 dni :]. 
Jest jeszcze szafa, ale nie zrobiłam zdjęcia. A teraz nie mam możliwości. Cały wystrój jest w bieli + oliwkowe ściany i naturalna podłoga.


Jest tak.


A było tak ;)


  Ława wygląda tak...a jak było nie mam zdjęcia niestety.


Fin.

poniedziałek, 2 września 2013

KONSPEKT PO-WAKACYJNY.

PATRYCJA: Generalnie po takim czasie ,,niebycia'' ciężko jest wejść z czymś nowym, bo wszystko wydaje się za mało dobre. A może to tylko moje odczucia?
W każdym razie, taka jest moja perspektywa. Jednak z potrzeby napisania czegoś postanowiłam się nie spinać i po prostu pisać. Jednak w międzyczasie wpadłam na pomysł szybkiej retrospekcji wakacyjnej. Rozwlekam się, także konkrety:
Wakacje - okres trudny ;) Wymagasz od siebie ciągłego zadowolenia. Bo przecież są WAKACJE. Trzeba być szczęśliwym. Trzeba się bawić. Jeździć, zwiedzać. Trzeba... a nie co ma być to będzie. Wydaje mi się, że ostatnio wymagamy od siebie za dużo... bo ktoś, bo coś. Wydarzenia ostatnich miesięcy przekonały mnie, że trzeba cieszyc sie tym co jest. Jak jest... Nie chodzi mi tutaj o pozbawienie się ambicji. Ale ludzie, nie narzekajcie tak. Posiadacie zdrowe kończyny, całkiem nieźle prosperujące mózgi. Zdrową rodzinę... może i ckliwe ale wierzcie mi, bardzo prawdziwe.
Także rozpocznijmy PO-WAKACYJNĄ retrospekcje wydarzeń. A było tak:
































Kurczaczek.


JUSTYNA: Hmm... skoro w tej retrospekcji stawiamy na zdjęcia, to u nie było tak:









Ilość zdjęć ograniczona z powodu zamieszania z telefonami ;)