czwartek, 29 maja 2014

Weekend w Oslo


JUSTYNA: W majowy weekend, wraz z Osobą Towarzyszącą, zapragnęliśmy zaszaleć i zamiast jak przystało na prawdziwych Polaków udać się do Zakopanego, upolowaliśmy najtańsze na te dni bilety lotnicze i tak oto los rzucił nas do Oslo. Kilka osób dopytywało mnie, kiedy pojawi się post na ten temat. Bardzo mnie to cieszy i chętnie wszystko opiszę. 

Zaczynamy!


Aker Brygge, Oslo

Przy planowaniu wyjazdu korzystaliśmy z wyszukiwarki tanich biletów i strony booking.com, która, stwierdzam, jest chyba najlepszą z dostępnych wyszukiwarką hoteli. Muszę Was ostrzec, że bilety lotnicze to jedyna tania rzecz, która wiąże się z Oslo - reszta, czyli hotel, przejazd z lotniska, jedzenie może szarpnąć za kieszeń, jeśli dobrze nie zaplanujecie wyjazdu. 

Aker Brygge, Oslo

Po wylądowaniu na Oslo Brygge mieliśmy przemieścić się do centrum Oslo autobusem Ryanaira (bilet normalny 80 zł, ulgowy 60 zł), jednakże na lotnisku powitali nas panowie Polacy z ofertami przejazdu polskim busem z której to oferty nieopatrznie postanowiliśmy skorzystać (liczyliśmy, że powinno nam się dzięki temu udać dotrzeć do miasta szybciej niż autobusem, który odjeżdżał później). I tak (nie chcąc obrazić polskich emigrantów z Norwegii, bo przecież każdy jest inny) jechaliśmy pojazdem wypełnionym odorem alkoholu i rykiem męskich głosów, które myląc słowa śpiewały np. "Wszyyyystkie ryyyybki śpiąąą w jezioooorzeeee ciuraallla ciuralla laaa...". Panowie koledzy zaczepiali również kulturalnie innych pasażerów: "Pszprszm... a wy jesteście nasze ludzie? Polaken? Polaken? Kolegen?" albo "Zdrówka Wam życzę... zdrówka!", "Ale pszprszm... mogę o coś zapytać? Mogę o coś zapytać? Mogę o coś zapytać? Bo wy są nasze ludzie!!! ZDRÓWKA ŻYCZĘ!!!". To była chyba najdłuższa podróż w moim życiu. Czara goryczy przepełniła się, gdy okazało się, że na dworzec równo z nami przyjechał  ogromny, luksusowy norweski autobus na który nie chciało nam się czekać. Jedyna pociecha w tym, że udało nam się wytargować niższą cenę za przejazd w tych warunkach - zapłaciliśmy po 50 zł od osoby. 

Smarthotel, St. Olavs gate, Oslo

Zakwaterowaliśmy się w Smarthotelu, który szczerze polecam. Ceny są chyba najrozsądniejsze, choć i tak wysokie - 300 zł/ doba za malutki pokój dwuosobowy. Pomimo mikroskopijnych rozmiarów znajdzcie tam jednak wszystko czego Wam potrzeba - wygodne łóżko, telewizor, fotel, funkcyjny stolik a w łazience suszarkę. Polecam też pyszne, hotelowe śniadanie, które o dziwo (jak na Norwegię), kosztuje tylko 50 zł.

Karl Johans Gate,Oslo



Pierwszego dnia pobytu, swoje kroki skierowaliśmy najpierw do prężnie działającego punktu informacji. Znajdziecie tam wszystko czego Wam potrzeba: darmowe mapki, przewodniki, ulotki a przede wszystkim kartę Oslo Pass. Jeżeli nie chcecie wydać fortuny na wstępy i komunikację miejską ani też spędzić weekendu odmawiając sobie wszystkiego i włócząc się tylko bezcelowo po ulicach miasta to zakup karty jest najkorzystniejszym rozwiązaniem. Opcja 24h dla jednej osoby kosztuje 290 NOK, czyli ok. 145 zł. Można uzyskać 20% rabatu na legitymację studencką.  Biorąc pod uwagę to, że dzięki karcie zwiedziliśmy 9 muzeów (każde kosztowałoby nas 40-50 zł od osoby), przepłynęliśmy się dwa razy tramwajem wodnym (50 zł) i skorzystaliśmy z komunikacji miejskiej (bilet jednorazowy w Oslo kosztuje 30 NOK) to zakup karty zwrócił nam się kilkukrotnie.


Z naszymi Oslo Passami w ręku pobiegliśmy nad zatokę, żeby przepłynąć barką na półwysep Bygdøy, gdzie czekało na nas wiele atrakcji. Zaczęliśmy od Norsk Folkemuseum - muzeum ludowego i skansenu. I tak oto nasze plany szybkiego zwiedzania legły w gruzach, gdyż okazało się, że muzuem jest dość duże. Kiedy po powrocie do domu zrobiłam mały reasearch na jego temat, byłam zdzwiona tym jak wiele ominęliśmy (mimo spędzonych tam dwóch godzin) nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Podczas gdy mój towarzysz ogonkował w kolejce po bilet, ja skorzystałam z wolnej chwili i obejrzałam produkty w sklepie z pamiątkami:


Pewna rzecz w szczególności przykuła moją uwagę. Dziewczyny, pamiętacie?



Poniżej eksponaty z wystawy poświęconej dawnym zabawkom. Barbie, może się schować ze swoimi plastikowymi gadżetami przy mini maszynie do szycia, balii i tarze do prania czy zestawie porcelany ;)



Podobała mi się również wystawa przedstawiająca epokami przykładowe, norweskie wnętrza domów. Było też coś bardziej współczesnego:



Tak, oczy Was nie mylą, oto na stole w roli eksponatu muzealnego telefon Nokia 3310.









Gdybyście chcieli przywieźć z Norwegii podobny do tych wyżej, kolorowy sweter, przyszykujcie się na wydatek rzędu ok. 1000 zł.





Najciekawszą, jak się z czasem okazało, część skansenu niestety ominęliśmy. Poniżej relacja z tego, co nam nie umknęło :)








Męski odsetek uczestników naszej dwuosobowej wycieczki, znudzony ludowymi tematami ciągnął do Muzeum Wikingów. No to poszliśmy. Po drodze podziwialiśmy zabudowę półwyspu, składającą się głównie z białych, drewnianych domków.






Choć uznaję łodzie wikingów za imponujące znaleziska, to muszę przyznać, że całość muzeum nie powaliło mnie na kolana, bo nie ma tam nic innego - trzy duże łodzie i parę mniejszych. Płeć męska również poczuła się odrobinę zawiedziona, ale przed nami było jeszcze wiele atrakcji, więc pełni nadziei wyruszyliśmy naprzód, ku Fram- i Kon Tiki-Museet. Myśleliśmy, że to dwa ostatnie po tej stronie zatoki, jednak po drodze natknęliśmy się jeszcze na Sjøfartsmuseet. Kto biednemu zabroni, zwłaszcza kiedy ma w Oslo Pass w kieszeni? Weszliśmy.



Wszystkie trzy, wymienione przeze mnie muzea skupiają się na morskiej tematyce. W Sjøfartsmuseet, najciekawszą atrakcją dla mnie był film panormaiczny, ukazujący najpiękniejsze miejsca Norwegii oraz taras z pięknym widokiem na zatokę.



We Framie wrażenie robi imponujących rozmiarów statek (Fram), znajdujący się wewnątrz budynku. Poza tym można się trochę rozerwać przy interaktywnych zabawach. Znajdziecie tam np. coś w rodzaju mini domu, a właściwie statku strachu. Zwiedzając go poczujecie jak podłoga się pod Wami kołysze, wieje zimny wiatr a pod pokładem słychać jęki...


Słyszeliście o słynnej wyprawie Kon-Tiki? A może oglądaliście nagrodzony Oskarem film o takim właśnie tytule? Jeżeli nie, to zapraszam Was pod ten link :) 



Właśnie tę słynną tratwę, możecie podziwiać w muzeum, które, nota bene, było ostatnim jakie zwiedziliśmy na półwyspie. Zmęczeni, udaliśmy się na tramwaj wodny i popłynęliśmy na Aker Brygge, gdzie czekało na nas Muzeum Pokojowej Nagrody Nobla.


Zdjęcie Wałęsy, fotobudka i ta tapeta, to były trzy powody dla których warto było zwiedzić to muzeum. 


Operahuset, Oslo

Wieczorem wybraliśmy się obejrzeć nietypowy gmach Opery. Z góry przepraszam za jakość zdjęć, było już ciemno, poza tym szkoda nam było czasu na ciągłe przystawanie i pstrykanie. Poza tym toczyła się między nami ciągła batalia o to kto jest lepszym fotografem i w związku z tym przysługuje mu prawo trzymania aparatu. No, ale wróćmy do Opery! Niesamowity budynek. Trochę przypomina lodowiec, trochę piramidę. Po zewnętrznych ścianach (?) budynku można wejść na sam szczyt, skąd rozlega się widok na miasto.



Drugiego dnia wybraliśmy się najpierw do Parku Gadów. Jest to daleko poza moimi zainteresowaniami, ale Osoba Towarzysząca była bardzo zadowolona i z pewnością poleciłaby Was to miejsce. Ja jednak wolę polecić Wam Narodowe Muzeum Sztuki, gdzie napotkać możecie takiego Pana:

 

Mimo, że z hotelu mieliśmy bardzo blisko do Pałacu Królewskiego, wybraliśmy się tam dopiero pod koniec wycieczki. Trafiliśmy akurat na zmianę warty (13:00). 




Tuż przed wyjazdem zajrzeliśmy jescze na Aker Brygge, żeby napić się kawy w jakiejś przytulnej knajpce i popatrzeć jeszcze raz na zatokę.




Pożegnaliśmy Oslo późnym popołudniem. Oczywiście zobaczyliśmy tylko część atrakcji. Żałuję, że nie udało nam się zobaczyć muzuem Ibsena, parku rzeźb czy zamku Akershus. Ale kto wie, być może kiedyś jeszcze tam wrócimy. 

Dla czytelników z Warszawy: z Modlina do Oslo można polecieć już za 19 zł w jedną stronę ;)

1 komentarz: