niedziela, 31 marca 2013

Życzenia

JUSTYNA: Tak bardzo mi wstyd, że nie zdążyłam złożyć Wam świątecznych życzeń. Nie jesteście jednak jedyni - z braku czasu odpisałam tylko na dwa smsy, wmawiając sobie, że już zaraz, za chwileczkę się tym zajmę i napiszę też do całej reszty. Ostatnie dni były szalone: praca, brak snu, szybki przyjazd do domu a zaraz potem prawie całonocne wyjście na miasto. Nie trudno się domyślić, że na dzisiejszym, rodzinnym obiedzie zamykały mi się oczy a jedyne na co miałam ochotę to hurtowe ilości babcinego kompotu ;) 

W imieniu własnym oraz Patrycji, zażenowana opóźnieniem, życzę Wam wielu beztroskich chwil przy lepieniu bałwanów, radości podczas jazdy na sankach oraz połamania nart na stoku! Wesołego  Alleluja! :)



 Tak wyglądało dziś moje osiedle jak wracałam z rodzinnego obiadu u babci ;) Chyba każdy z nas czuje się odrobinę zdezorientowany przez tę pogodę ;)


Nie jest może najpiękniejszy, ale to pierwszy bałwan - zając, jakiego w życiu widziałam :P Spotkałam go w piątek na przystanku w Krakowie ;)

środa, 27 marca 2013

Zapowiedź: "Gościu. Auto-bio-Grabaż"

JUSTYNA: Tak, znów kupiłam książkę.Tak, jeszcze nie przeczytałam poprzednich. Hmm... nie, chyba jeszcze nie jestem psychofanką ;) Niezaprzeczalnym faktem jest jednak to, że ta pozycja zostaje oznaczona nr 1 na liście priorytetów, więc spodziewajcie się kilku słów na jej temat w najbliższym czasie! :)



PS. Pat, już cieszy się świętami. Wkrótce będziemy miały okazję wspólnie zasiąść przed komputerem i może wyniknie z tego coś śmiesznego ;)

poniedziałek, 25 marca 2013

Ile prawdy w "Dniu kobiet" Marii Sadowskiej?

JUSTYNA: Cofnijmy się do czwartku, kiedy to w miłym towarzystwie udałam się do kina Ars, gdzie pierwszy raz miałam przyjemność wylądować w Salonie, w którym było bardzo babciowato i przyjemnie, przerażeniem napawały jedynie pełne kurzu zasłony (w Baranach sprzątają, to nie boli - Wy też możecie ;<). No i może ekran był trochę za wysoko. 


Główną bohaterką filmu jest Halina Radwan, samotna matka nastoletniej córki, a w rolę tę wciela się Katarzyna Kwiatkowska, która chyba zagrała świetnie, skoro tak bardzo denerwował mnie jej bezrefleksyjny wyraz twarzy. Bo dodam, że postać przez nią grana nie należy raczej do grona kobiet wybitnie inteligentnych. Halina pracuje w sieciowym sklepie o wdzięcznej nazwie "Motylek", a jej losy zaczynają się gmatwać w momencie gdy zostaje mianowana na kierowniczkę sklepu. Miła Halinka, którą lubią koleżanki z pracy, pod naciskiem wyższych warstw rządzących oraz zachodzących okoliczności, stopniowo zaczyna przekraczać kolejne granice... 


W filmie ukazane są różne możliwości wykorzystywania pracowników. Pierwszą z nich jest zatrudnienie na pół etatu, przy czym rzeczywista ilość godzin pracy dorównuje całemu, a nawet go przekracza. Podejrzewam, że każdy z nas zna osoby zatrudnione w ten sposób, tak jak każdy zna osoby będące na umowach zlecenie. Sama wielokrotnie byłam zatrudniana w ten sposób i szczerze mówiąc, sprawiało to, że czułam się jak obywatel drugiej kategorii. Niepłacenie za nadgodziny? Tego nie doświadczyłam, ale jestem przekonana, że wciąż się zdarza. Jednak pokazanie, że w "Motylku" pracuje się 14 godzin, przy czym płacą za 6 jest mocnym przejaskrawieniem.


Praca ponad siły, dźwiganie ciężkich pakunków - w filmie pokazana jest scena jak Halina wraz z koleżanką same rozpakowują ładunek z samochodu dostawczego. To też wydało mi się grubymi nićmi szyte - towar z samochodu zawsze przynosi dostawca. Nie wyklucza to jednak faktu, że często trzeba sporo się nadźwigać pracując przy wykładaniu - skrzynki z piwem, zgrzewki napojów, mleka, różnych puszek. W małym supermarkecie w którym pracowałam nie było tak źle w tej kwestii, gorzej było już przy układaniu towaru w Carrefourze, gdzie śmiało mogę przyrównać - tamtejsza kierowniczka niewiele odstawała od filmowej Haliny, popędzała nas i była hmm... dość bezlitosna ;) 


Produktywność. O tak, o tym można by mówić bez końca. Ograniczanie personelu, cięcia, brak tolerancji dla kobiet w ciąży i wymówki szefa, że przecież jest kryzys. Ja jeszcze nie miałam przyjemności usłyszeć tego pytania na żadnej z rozmów kwalifikacyjnych, ale wiem, że zdarza się to nagminnie - "czy zamierza Pani zajść w ciążę w najbliższym czasie?". Cóż, trzeba się nagimnastykować, żeby udowodnić, że absolutnie nie ma się takiego zamiaru. Bo z jednej strony eksperci biją na alarm, że niż demograficzny i mało dzieci, ale z drugiej strony Polkom rzuca się kłody pod nogi w postaci braku stabilności - chcesz urodzić? W porządku, zastąpi Cię ktoś inny, przecież na Twoją posadę znajdzie się niejeden chętny. I tak odkłada się dziecko na lepsze czasy, które kto wie, może nigdy nie nadejdą. W filmie akurat aspekt ciąży pokazany jest od innej strony - jedna z bohaterek, która jest w stanie błogosławionym zmuszona jest do wielogodzinnej pracy, która powoduje poronienie. O tym nie będę się wypowiadać, bo to akurat kwestia dyskusyjna i delikatna.

Sprzedaż mimo wszystko. Ta scena była mocno naciągana: na terenie sklepu zmarł jeden z klientów, okryli go workami po kartoflach, a zwierzchnik Haliny zadecydował, że sklep ma   normalnie funkcjonować, żeby nie powodować strat - i tak klienci przechadzali się alejkami marketu mijając leżącego na podłodze denata. To było mocno nienormalne i nigdy w życiu nie słyszałam żeby podobna historia miała miejsce w rzeczywistości. Może ktoś z Was słyszał o takim przypadku?



Szef zalecający się do pracownicy, a w tej roli mało apetyczny Eryk Lubos. Tego też miałam przyjemność doświadczyć na własnej skórze. W małym, osiedlowym supermarkecie w którym pracowałam ponad 3 lata temu managerem był   niejaki Pan Jacek - żonaty, grubo po 40 roku życia, zdaje się, że miał dwie córki mniej więcej w moim wieku. Zaczęło się niewinnie - wziął mój numer telefonu, niby to w sprawach służbowych. Jakież było moje zdziwienie, kiedy to zaczął wypisywać do mnie smsy o treści: "A może weekend w Zakopanym?", "To kiedy w końcu się umówimy na kawę?" etc. Myślę sobie teraz, że miałam tupet odpisując mu na jednego z nich: "Myślę, że Pana żona mogłaby mieć coś przeciwko". Odpowiedź brzmiała oczywiście: "Jesteśmy w separacji... bla bla bla". To był główny powód zmiany pracy, dość z resztą nieszczęśliwej. Mimo, że Jacek był o głowę niższy i z pewnością w razie czego nie miałabym problemów z samoobroną, to nie czułam się komfortowo, kiedy był w sklepie podczas mojej zmiany. Aha i co najśmieszniejsze, cały czas obiecywał mi mega podwyżkę - z 6 zł/h na 6,50... :D

Jeżeli jesteście uciśnionymi pracownikami hipermarketów lub innych, to idźcie przyrównać ile prawdy jest w filmie Sadowskiej. Jeśli nie wiecie jak to jest być kasjerką, to też idźcie - mimo podkoloryzowania sporo w tym filmie prawdy... Choć mam wrażenie, że realia nie są już tak aktualne, film bowiem mocno bazuje na aferze z Biedronką sprzed kilku lat. I to z pewnością pani Łopackiej dzisiejsi pracownicy Biedronki powinni podziękować za nie najgorsze wynagrodzenie, premie i pełen pakiet socjalny.

PATRYCJA: Ciężkie klimaty. Ja mam jakieś dziwne w życiu szczęście że wiele przychodzi samo. Ale nie żebym tego nie doceniała! Szczerze mówiąc to nie jest film na mój aktualny stan. Ale przyjdzie czas i na niego :)

niedziela, 24 marca 2013

Moja miłość: Grabaż i Strachy na Lachy

JUSTYNA: Spontaniczność była chyba moją ukrytą cechą, która ostatnimi czasy, raczkując, powoli się ujawnia. Było tak: sobota, mało wciągające zajęcia na uczelni. Koleżanka ni stąd, ni zowąd celuje we mnie pytaniem: "Hej, idziesz z nami na koncert Strachów? No, chodź! Chooodź!". Trafia celnie bo uwielbiam Grabaża w każdej wersji, czy to Pidżama, czy jakikolwiek inny zespół, a plakat Strachów, podobnie jak było z Biesami, śledził mnie w drodze do pracy już od jakiegoś czasu. Ona namówiła mnie, ja namówiłam jeszcze dwie osoby, z czego jedna z nich namówiła jeszcze kogoś i tak jakoś uzbierała się całkiem pokaźna grupka, która później i tak rozpełzła się gdzieś po różnych krańcach sali. Koncert odbywał się z kultowym klubie Studio na Miasteczku Studenckim. Z żalem muszę przyznać, że po 4 latach w Krakowie byłam tam dopiero pierwszy raz, czego szczerze żałuję i obiecuję poprawę. Zanim na scenę wyszły Strachy, grały dwa zespoły: Transsexdico, któremu nie miałam okazji się przyjrzeć, bo czas ten poświęciliśmy na picie piwa przy stoliku oraz Hurt, któremu przyglądałam się dopiero pod koniec, świetnie rozruszali publiczność, która przyjęła ich bardzo energetycznie, oczywiście hitem była piosenka "Załoga G." Jednak dla mnie tego wieczora liczyło się tylko jedno - zobaczyć w końcu na scenie Grabaża. Zanim to się stało upłynęły długie minuty oczekiwania w napięciu... aż w końcu pojawił na scenie pojawił się ON...


... jedyny mężczyzna po 45 roku który mógłby zostać moim mężem ;) Zaczęli od "Dzień dobry, kocham Cię", Grabaż nie musiał się wysilać - całą piosenkę zaśpiewała publiczność, która od początku do końca była w pełni oddana i współgrała, poddając się sugestiom swojego wodzireja. Oczywiście najgoręcej było pod sceną ;) Sam Grabaż nie spodziewał się chyba aż tak ciepłego przyjęcia, dziękował i nawet kilkukrotnie wyrwało mu się: "Kocham Was, kurde!" :) Warto wspomnieć, że wczorajszy koncert był dla niego dużym wysiłkiem z powodu kłopotów zdrowotnych - podziękowania składał więc też doktorowi ze Szpitala w Nowej Hucie.



Piosenki z najnowszej płyty przeplatały się z tymi, które zapisały się w historii zespołu jako kultowe. Publiczność oczywiście najbardziej domagała się "Piły", ale Grabaż subtelnie gasił te zapędy, mówiąc np. do jednego z fanów: "Wiesz, gdybyśmy to teraz zagrali, to bukmacherzy by się ucieszyli". Tak więc "Piła" była dopiero na sam koniec i znów Grabaż nie musiał wkładać w nią wiele wysiłku, śpiewała cała sala - od początku do końca. Ja poczęstuję Was jednak piosenką, której nie było, a bardzo chciałabym ją kiedyś usłyszeć na żywo...


A teraz krótko: dlaczego kocham Grabaża? Od twórczej strony za wszystkie teksty (chciałabym w końcu wejść w posiadanie "Wierszy", które ukazały się nakładem Lampy i Iskry Bożej). Są fragmenty piosenek, które wywołują u mnie dreszcze i których mogłabym słuchać na okrągło. A od strony prywatnej za wszystkie udzielone wywiady i za to, że nie wiem kim jest jego żona i jak wygląda jego syn ;)

Żałuję, że nie mam żadnego zdjęcia z koncertu, cóż, może kiedyś w końcu kupię sobie porządny aparat.

A teraz ciekawostka, czym m. in. inspiruje się zespół Strachy na Lachy...


PATRYCJA:  Hmmm... Justyna i jej mąż Grabaż. Jak wykwintnie to brzmi... i tutaj po raz kolejny docenię moc ortografii, jak dobrze że przez Ż ;)
Jeżeli chodzi o Strachy, był okres kiedy mocno męczyłam ich płyty. A były to czasy kiedy mój discman królował jako hit/szczyt nowoczesności. A możliwość słuchania muzyki poza domem bez konieczności przewijania taśmy, TO BYŁO COŚ ;).
Lubię ich, nie kocham Grabaża tak mocno jak Just, ale mimo to darzę ich głębokim sentymentem.
Jeszcze dodam tylko ze spontaniczność omija mnie ostatnio szerokim łukiem. A może ja ją? Jeżeli tak, to tylko ze względu na zimową aurę. Słowo ;)

JUSTYNA: Przyjedź do Krakowa, spontan gwarantowany, może wystawa "The Human Body Exhibition"? Chociaż ja mam opory...

PATRYCJA: Ja nie mam! I ostatnio rozmawiałam o tej wystawie. Bardzo chcę ją zobaczyć, bo z założenia jest nie zwykła...tylko boję się bać co mi się będzie po jej obejrzeniu śniło ;)

piątek, 22 marca 2013

Jak upiec sernik i nie zwariować ;)

PATRYCJA: Zacznę od tego że cierpię dziś na totalny brak poczucia humoru. Mogłabym rzec , że jestem jego definicją, kwintesencją bycia nie w sosie. Ale dziś nie o sosie, ale jednak w kręgach kuchenno - wyczynowych. 
Zacznę od tego że kiedy wchodzę do kuchni, wszystkie sprzęty i produkty spożywcze zawierają pakt ,, na trzy-cztery wszystkie wysypujemy się z torebek/pojemników i upadamy na podłogę!''.

To nie takie łatwe lubić gotować kiedy świat sprzeciwia się tobie w każdym aspekcie. Jedyny ,,pozytywny'' jest taki, że mogę zjeść 2 tony serników a ludzie w MPK nadal będą szeptać - ,,ta to na pewno się odchudza. Przecież żeby żyć trzeba jeść...itd.'' 
No właśnie sernik.
Kiedy piekłam go po raz pierwszy jedyną katastrofą było to, że papier ze spodu pod wpływem masy serowej wypłynął w środek ciasta. Dzięki czemu miałam papierowy przekładaniec. Nie specjalnie mnie to zaskoczyło. Losie złośliwy - to było zbyt słabe żeby mnie złamać.
Jestem jedną z tych osób mało uważnych, za dużo myśli na daną chwilę. Dzięki czemu ostatnio jedliśmy mielone obtaczane w kaszy mannie zamiast bułce tartej. Albo zawijańce z ciasta francuskiego które okazało się spodem do pizzy.

Rozwlekam się... wróćmy do sernika.
Stało się piekłam ciasto z aparatem w  dłoni... i o dziwo nie wpadł mi do żadnej miski. Nie upiekłam go i nie polukrowałam. 
Tak się składało, że tego dnia mieliśmy opić kolejny rok w mojej metryce. I wszystko było by super gdyby nie to, ze tego zacnego dnia, zaraz po tym jak umyłam głowę i miałam udać się na zakupy wyłączyli prąd na 5h. Także siedziałam sama, z mokrym włosem, po ciemku i  na dodatek zaatakował mnie robak którego hoduje G. na pożywkę dla skorpiona. Ale z sernikiem zdążyłam przed zamachem na cywilizację w moim bloku.

Przepis pochodzi z tej strony.
http://www.mojewypieki.com/przepis/sernik-marmurkowy

Trochę go przeinaczyłam :

 
Spód brownie:
  • 50 g masła
  • 40 g gorzkiej czekolady, połamanej na drobne kawałki
  • pół szklanki drobnego cukru do wypieków ja dałam puder
  • 1 duże jajko, w temperaturze pokojowej
  • 50 g mąki pszennej
  • siekane orzechy      



    Zasada jest prosta. Czekoladę rozpuszczamy z masłem co widać na niezwykle urokliwym zdjęciu powyżej ;] Następnie odstawiamy. Resztę, czyli jajko i cukier ubijamy na puszystość jak to mawia Pascal. (suchanczers)



    Gdyby ktoś nie wiedział jak ubić jajka mikserem, zdjęcie powyżej :].
    Po ubiciu dodajemy rozpuszczoną czekoladę oraz orzechy. Przelewamy do tortownicy (ja mam 22 cm średnicy) i pieczemy 15 minut w  170ºC.

    A teraz jak sprawić aby spód z papierem po upieczeniu nie wypłynął wam w środek masy serowej? I żebyście nie musieli jeść papieru jak ja ostatnio?


     A więc tak ;) Oczywiście docinamy przed pieczeniem .


    Upieczony spód, stygnie sobie i czeka aż skończymy masę serową i zdemolujemy kuchnię.

    Masa serowa: (wszystkie produkty w temperaturze pokojowej)

    • 500 g twarogu półtłustego lub tłustego, zmielonego
    • 250 g serka mascarpone
    • 3 jajka
    • 1 puszka mleka skondensowanego niesłodzonego (ok. 400 g)
    • 1 łyżeczka syropu z płatków róży
    • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
    • 120 g czekolady gorzkiej lub mlecznej, roztopionej w kąpieli wodnej
    • 3/4 szklanki cukru pudru


    Wszystko poza czekolada ląduje w jednej misce, co w następstwie miksujemy  ( z czego 1/4 ląduje na ścianie ) ale tylko do połączenia składników (żeby nie napowietrzyć, bo nam bardzo wyrośnie a potem oklapnie).



    W międzyczasie w kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę. A kiedy ostygnie odlewamy z masy serowej szklankę masy serowej ;] I mieszamy z czekoladą. Po czym kiedy już nalejemy masę na brownie, łyżeczką nakładamy po trochu zmieszanej czeko - sero- masy. I kręcimy zawijasy. (jest rym! :D)


    Co w efekcie wygląda tak.



    Pieczemy w kąpieli wodnej w 150ºC przez około 80 minut bez termoobiegu!. Na dole naczynie żaroodporne z wodą, która paruje i jest pysznie w efekcie.

    Polewa śmietankowa:

    • pół szklanki kwaśnej śmietany 18%
    • 1 łyżka cukru pudru
    Po około 70 minutach nalewamy na sernik wymieszaną śmietanę z cukrem i pieczemy jeszcze 10 minut.
     



    Posypujemy kakao i orzeszkami siekanymi. TADAMMM ;)



    Środek...No cóż, zdjęcie środka pozostawia trochę do życzenia, ale w końcu miałam urodziny. I moja motoryka była już mocno zachwiana ;)


    Na szczęście smakowało, chyba? ;) 

    To był post z serii - Gotuj z Patrycją i jej demonami :] Justyna co ty na to?

    JUSTYNA: A ja na to: co to jest u licha "suchanczers"?! :p Jeszcze nie spotkałam się z takim określeniem. Nie zakumałam też do końca myku z tym spodem i papierem ;> Sernik wygląda pysznie... wiesz, to chyba dzięki cudownym właściwościom tortownicy... hmm... czyżbyś dostała ją ode mnie? :p Szkoda, że cierpisz dziś na brak poczucia humoru, ja wyjątkowo humor mam wyśmienity, bo pierwszą połowę dnia spędziłam na miłych ploteczkach w Konfiturze... może jestem monotematyczna, ale uwielbiam to miejsce za ten niezobowiązujący klimat i pyszną kawę (tak! najlepszą kawę w Krakowie robię ja, a oni są na drugim miejscu tuż za mną :p). 


    PATRYCJA: Kochana moja kluseczko, suchanczers - to suchar, że nie śmieszne, że żal ;). 
    A tortownica hmmm, owszem dostałam od ciebie tortownicę ALE TEFLONOWANĄ :D co oznacza ze to nie ta ;) skleroza nie boli :D. Z papierem chodzi o to że trzeba zrobić tak żeby spód zamknąć w taki sposób żeby naciągnąć na niego papier i zatrzasnąć, a następnie wyciąć wystające resztki. Ach i co jest w  szklankach?

    JUSTYNA: To czemu nie pieczesz w tortownicy ode mnie?! :p W szklankach są resztki latte... ;)

    PATRYCJA: Dlatego że ta od Ciebie jest za duża. 
    Jak przyjadę do Ciebie to pójdziemy do tej Konfitury ! na konfitury ;)

    poniedziałek, 18 marca 2013

    "Poradnik pozytywnego myślenia"


    Cofamy się w czasie o dwa tygodnie: 

    JUSTYNA: Poniedziałek jest zawsze moim dniem wolnym, czym odstaję od reszty społeczeństwa, które poniedziałku szczerze nienawidzi. Miło ze strony Kina pod Baranami, że to właśnie w ten dzień tygodnia można zakupić tańsze bilety, bo i tak mój budżet jest ostatnio mocno nadszarpnięty przez obsesyjne chodzenie do kina. Tym   razem skuszona wieloma nominacjami do Oscarów, wygraną Jeniffer Lawrence i słodkim pysiem Bradleya Coopera wybrałam się na "Poradnik pozytywnego myślenia". 
    Każdy z nas na swój sposób jest świrem. Nie każdy jednak potrafi się z tym pogodzić i zasłania się różnymi maskami ;) I tak właśnie jest z Patem, głównym bohaterem filmu, który walczy ze swoimi demonami po tym jak rozstał się z żoną i trafił do szpitala psychiatrycznego. Kiedy wychodzi na wolność, całe swoje życie przyporządkowuje wymazaniu z pamięci negatywnych wspomnień i kierując się pozytywną filozofię całe swoje życie sprowadza do jednego celu - odzyskania miłości żony. Na drodze staje mu jednak tajemnicze dziewczę, imieniem Tiffany. Mroczna, tajemnicza i problematyczna wkracza nieproszona w jego życie, za wszelką cenę starając się stać jego częścią. I wu wtrącić muszę, że nie bardzo mi to pasi, że Lawrence dostała Oscara za tę rolę. Z pewnością zagrała nieźle, ale nie znakomicie. Z tej dwójki to raczej Cooper był niesamowity, bo szaleństwo jego bohatera malowało się w jego oczach, a Lawrence robiła tylko miny obrażonej, ponurej dziewczynki. Jaki finał miała ta historia? To dość oczywiste i to jest właśnie największą wadą tego filmu - hollywoodzkie zakończenie. Miło jednak było zobaczyć miłosną historię w mniej cukierkowej oprawie niż zwykle. Miło było też popatrzeć na Roberta de Niro, który już stał się wyglądem bardzo dziadkowy, ale w tym wypadku jest jak z winem - im starsze tym lepsze (chociaż scena w której płacze, była odrobinę żenująca). 

    Powiem tyle: Bradley, I love you!

     

    PATRYCJA: Tak się żałośnie składa że moje ostatnie kulturalne podrygi odnosiły się jedynie do czytania książki w autobusie, w trakcie drogi do pracy. A jedyny film jaki obejrzałam przez ostatni miesiąc, to nawet nie film tylko jakiś serial kryminalny przed snem...a raczej utratą przytomności zaraz po wtarabanieniu się na łóżko. Ale przysięgam sobie że pójdę na ten film, choćby sama bo G. ciągnie na ,,Drogówkę''. A mnie jakoś chyba średnio, przynajmniej nie w tym momencie. Bo jego  posępny klimat mógłby mnie zgnieść psychicznie. A wracając do w/w filmu samo streszczenie fabuły sprawia że chcę się na to iść! lubię takie pocieszne historie z nutką dramaturgii ( ale to ocenie jak obejrzę ;)). No i Jeniffer Lawrence ;) 
    A ponadto zaznaczę że najbardziej na świecie lubię oglądać dramaty z wątkiem mocno emocjonalnym ( miłoście, czułoście, wściekłoście) Bo nie ma to jak porządnie wypłakać się na filmie! Ogólnie jestem chyba psychiczną masochistką...ale tylko czasami. ;)

    sobota, 16 marca 2013

    Traktat o poranku doskonałym! :)

    PATRYCJA: Budzę się wypoczęta jak nigdy przedtem. Słońce walczy z firanką tworząc na podłodze historie jak ze snu. A przecież już dzień!. Wstaję tak jak zawsze prawą nogą, nawyk z dzieciństwa ;) Przy tej właśnie nodze, kręci się mój niebieski kot Rosjanin.
    Wszystkie sprawy są załatwione, nic nie zalega na moim sumieniu. Na koncie miliony monet, na mailu propozycje współpracy. G. przekręca się z boku na bok mamrocząc coś pod nosem.  Kawa jest najpyszniejsza, a Justyna chwali dziś moją ortografię. Biegnę założyć sukienkę i idę na spacer z psem...no właśnie jak to sukienka zimą i pies którego nie ma? :). 
    Ale kiedyś tak będzie! I takich poranków będę miała całą masę ;). Wam też takich życzę...a póki co uciekam w tę piękną sobotę do pracy, w której pozostanę dziś do północy, bo terminy gonią jak szalone. Ale szalony jest też ten kto nie daję sobie chwili wytchnienia! A z w/w pozostaje mi tylko trochę słońca na kubku z kawą  i G. w półśnie. Ale tego ostatniego wam nie pokażę ;).



    Justyna na pewno jeszcze śpi.
    Miłego dnia ! :)

    piątek, 15 marca 2013

    Szybki post o szybkim daniu: pełnoziarnisty makaron razowy ze szpinakiem i gorgonzolą

    JUSTYNA: Dziś miałam wyczerpujący dzień. Rzucona na głęboką wodę zapanowałam nad grupą przedszkolaków - HURRRAAA! Ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, że docelowo mam zamiar panować nad starszymi grupami wiekowymi ;) Warto jednak w życiu spróbować wszystkiego (no, prawie). Słówkiem  wyjaśnienia dla zdziwionych niech będzie to, że po zdobyciu licencjackiego dyplomu z edytorstwa postanowiłam dorobić sobie dodatkowe, pedagogiczne kwalifikacje, gdyż nigdy nie wiadomo co tak naprawdę nam się przyda w przyszłości. Dzieciaczki zaczęły oczywiście od testu mojej cierpliwości, ale pomogły mi pogawędki na osobności z największymi łobuzami, tak, że później już wpychali mi się na kolana i każde walczyło o moją uwagę. Żałuję, że tak mało czasu poświęciłam dziewczynkom, które były bardzo grzeczne - cały czas musiałam mieć oczy dookoła głowy, bo chłopcy, pełni niespożytych pokładów energii, łobuzowali gdy tylko na chwilę odwróciłam wzrok. Po tym poranku pełnym wrażeń, wróciłam do domu i zabrałam się do gotowania. To kolejny mój eksperyment: makaron razowy ze szpinakiem i gorgonzolą.

    Składniki na dwie porcje:

    100 g makaronu pełnoziarnistego żytniego
    150 g świeżego szpinaku
    100 g sera gorgonzola (można go zastąpić lazurem)
    2 łyżki śmietany
    1 łyżka masła
    1 ząbek czosnku



    To jest naprawdę mało wymagające danie. Gotujemy makaron według przepisu na opakowaniu (mój wymagał tylko 5 minut). Myjemy szpinak, kroimy gorgonzolę i czosnek (można go też przecisnąć przez praskę, jak kto woli).



    Na patelni rozpuszczamy łyżkę masła, wrzucamy na to czosnek, a zaraz po nim szpinak i smażymy, aż straci on na objętości.



    Do naszych dwóch łyżek śmietany dodajemy pokrojoną gorgonzolę, po czym wlewamy całość do szpinaku.


    Mieszając, czekamy aż ser się rozpuści. Możemy do smaku dodać pieprzu (soli nie, bo ser jest wystarczająco słony). To już koniec naszego gotowania, sos jest gotowy. Czas wylać go na makaron i udekorować np. kawałkami pomidorków cherry. Smacznego! :)



    PATRYCJA:  Dzieciaczki powiadasz? I na dodatek faworyzujesz chłopców, którzy wpychają ci się na kolana. No dlaczego mnie to nie dziwi ;). Zresztą wizja ciebie + dzieci jakoś mi się nie zgrywa w gładką masę. A jeżeli chodzi  o makarone to uwielbiam i zrobię sobie jak tylko będę miała wolne! :)

    JUSTYNA: Phi. Proszę już nie podkopywać mojej pewności siebie, skoro już zaczęłam kierunek pedagogiczny - ja Ci nie mówię, że nie pasujesz do sztalug albo do maszyny do szycia! :p Po makarone zostały mi jeszcze składniki, więc zapowiadam risotto z grillowanymi gruszkami, szpinakiem i gorgonzolą. No i czekamy wszyscy na ten Twój osławiony sernik! Poza tym co to ma być, udzielaj się kulinarnie, przecież z nas dwóch to Ty jesteś stara kuchara ;>

    PATRYCJA: Ja sobie wypraszam, tylko nie stara! :D Będzie i sernik, tylko właśnie staram się wybrać zdjęcia. Biorąc pod uwagę fakt że wyłączyli mi tego dnia na 5h prąd, a ja topiłam smutki, to są  na prawdę urocze.
    A co do dzieci, zrób swoje. Żadna szkoła ci tego nie da co takie doświadczenie. Zresztą teraz twoja kolej z naszej trójcy na jakiś przełomowy wyczyn ;) A w sumie kiedy sobie to wyobrażam , ty i dzieci. To masz rację . PASUJE!

    JUSTYNA: Zrobiłam przełomowy krok - schowałam klaustrofobię do kieszeni i poszłam do solarium... :p

    PATRYCJA: Barwo! Raczek już zaciera szczypce ;).

    czwartek, 14 marca 2013

    SNY INICJACYJNE. ARCHETYPY.

    PATRYCJA: Sny Inicjacyjne - czyli jak przewidzieć, odkryć, że zdarzy się coś ważnego! :)

    Sny te są bardzo istotne, ponieważ są one symbolem nowego etapu. Nie do końca jesteśmy w stanie określić jakiego, ponieważ wszystko zależy od tego co właśnie dzieje się w naszym życiu. czyli nie można generalizować, bo jak powszechnie wiadomo - z jednej formy lani, wcale tak do końca nie jesteśmy ;). 
    Ale będę konkretniejsza. Sny inicjacyjne pojawiają się najczęściej wtedy kiedy przygotowujemy się do jakiegoś nowego etapu (świadomie lub też jeszcze nie do końca świadomie, dlatego warto je rozpoznawać).
    Mogą być też zapowiedzią zmian zachodzących w nas samych. Przemiany osobowości, lub spojrzenia na jakąś sytuację/osobę?
    Sny takie są rodzajem ceremonii, posiadają one konkretne cechy dzięki którym można je rozpoznać.

    Przykład:
     * Sen o ścięciu włosów ( bardzo wyraźny symbol) - Jakaś kobieta ścina mi włosy po czym wymiata je poza mieszkanie. Na początku jestem załamana, ale myję głowę i zaczynam odczuwać zadowolenie z nowej długości. w niedługim czasie okazuje się że muszę zmienić mieszkanie, na początku jestem niezadowolona z tej sytuacji. Ale okazuje się że kolejne mieszkanie jest dużo fajniejsze i na lepszych warunkach.
    Gdybyście zajrzeli w jakiś  śmieciowy sennik z internetu, co zrobiłam ja przed chwilą dla porównania, to dowiecie się że włosy to mocny symbol erotyczny...oraz zmartwienia. Czyli ze w meritum - nieszczęście z powodu abstynencji seksualnej ;). Kolejny przykład jak durne potrafią być tak płytkie tłumaczenia.
    Ale wracając do tematu sny takie mogą być też zapowiedzią nowego związku, pracy, partnera w pracy itp. sytuacji które można by wymieniać do woli.

    Jakie symbole poza ścinaniem włosów są rytualne? Zapowiadają coś nowego?
    Przede wszystkim pojawia się osoba wykonująca rytuał. Są to często postacie archetypowe: Mędrzec, kapłan, kapłanka, szaman? ;)
    Postacie te wykonują jakąś czynność związaną z nami:
    *ścinają włosy
    * przebierają nas w jakiś strój
    * przeprowadzają przez rzekę, most, ( itp. Motywy przejścia na druga stronę, raczej powiązany z naturą)
    * okaleczają nasze ciało, lub sami to robimy ( skóra jako powłoka która się odnawia)

    Ale czym są archetypy w snach? To pewne wzorce pojawiające się w naszych marzeniach sennych pod najróżniejszymi postaciami (archetyp wielkiej matki, archetyp odrodzenia, archetyp starca), oraz symbolami ( archetyp nocy, dnia, ognia itp.)

    Sny archetypowe często odbywają się w scenerii naturalnej. Lasy, łąki, góry. Wszystko widzimy bardzo wyraźnie, konkretnie, rozpoznajemy kształty. Można obserwować też zjawiska naturalne (np. spadające ,,gwiazdy'', zorza polarna)
    Mają cechy monumentalne, jeżeli znajdujemy się w mieszkaniu jest ono ogromne i wyczuwamy w nim energię historii, błogości.Generalnie wyczuwamy coś ponad zwyczajność, i często sen taki zapada w nasza pamięć.

    Piękny przykład takiego snu opisała w pytaniu nasza czytelniczka w komentarzu do posta 
    ,, Znaczenie snów''  z lutego :) 

    Pozdrawiam i życzę wielkich przełomów ! ;) :))

    JUSTYNA: Ostatnio jestem zmartwiona i zabiegana, a za każdym razem, kiedy włączam komputer po to, żeby stworzyć nowego posta okazuje się, że muszę wysłać milion maili, odpowiedzieć na wiadomości, przeczytać jakieś artykuły i ani się obejrzę, wybija godzina, kiedy muszę już wychodzić z domu. Chciałabym jednocześnie odpowiedzieć na ten i na poprzedni post. Zaczynajmy więc!

    Czym właściwie jest zbieg okoliczności? 

    Odpowiedz mi Pat.

    Czy to był zbieg okoliczności, że zapomniałam legitymacji właśnie w tym dniu, kiedy do mojego tramwaju wsiadł kanar? Czy zbiegiem okoliczności było to, że szłam kiedyś załamana a do paczki fajek brakowało mi 5 zł i znalazłam je na chodniku? (serio :D) Czy zbiegi okoliczności mają jakieś głębokie znaczenie, czy są zwykłą wypadkową codzienności i nie kryje się w nich żaden głęboki sens? Ten Twój James mówi, że powinno się nawiązywać kontakt z każdą osobą z którą utrzymujemy kontakt wzrokowy dłużej niż 10 sekund. Ale czy nie jest po prostu tak, że skoro znamy dużo osób i łatwo nawiązujemy kontakty to łatwiej  nam w życiu o cokolwiek, choćby znalezienie pracy przez te nasze szerokie znajomości. I to chyba nie jet kwestia zbiegu okoliczności, tylko logiki: dużo znajomości - dużo możliwości. Tak samo jest z innymi rzeczami - nie zostanę słynną malarką bo szczęśliwym trafem wyleje mi się na płótno farba tworząc oryginalny wzór :] Tak naprawdę, wszystko jest zbiegiem okoliczności. To, że zaczepił Cię facet w kolejce, a później zostaliście parą. Co za zbieg okoliczności, gdyby nie zaczepił nie bylibyście nią :O Poszłaś na ciuchy i znalazłaś bluzkę od Dolce - ojej, gdybyś nie poszła nie miałabyś Dolce w szafie! Poznałaś na uczelni koleżankę, która chodzi na Zumbę i Cię nakręciła - bez tego nigdy byś się nie wybrała, a tak kręcisz tyłkiem już prawie jak Shakira! Można się zapędzić w kozi róg oddając się wierze w zbiegi okoliczności, intuicję czy tłumaczenie snów. To powinien być tylko dodatek do życia - taki smaczek, ciekawostka. 

    A teraz pytanie łączące dwa posty. Co sądzisz o takim ZBIEGU OKOLICZNOŚCI w związku ze SNEM:

    Rozmawiałam z kimś na fb, to były późne godziny nocne, a potem śniła mi się dziewczynka - dziecko medium, wyglądała trochę jak ta z Ringu :p Próbowałam razem z innymi pozbyć się jej jakoś z domu. Na drugi dzień okazało się, że mój znajomy z którym rozmawiałam przed pójściem spać, czytał w tym czasie książkę o dziecku medium :P 

    A teraz smaczek na koniec. Od dawna chciałam kupić sobie ładny zegarek. Ale żaden mi się nie podobał, a jeśli nawet to zazwyczaj cena okazywała się mało przystępna. I tak oto stoję sobie wczoraj na przystanku w Łagiewnikach a witrynce sklepu odzieżowo-szpargałowego miga mi on. Mój przyszły zegarek. Patrzę i oczom nie wierzę, bo cena na nim to 28,50. Wchodzę, kupuję. Nieważne, że ma doczepione papierowe serduszko na którym pisze "Pamiątka pierwszej komunii świętej" :P No cóż, myślę, że spotkałabym równie ładny w Bijou Brigitte albo czymś podobnym, ale już nie za taką cenę ;) Przysięgam, w tym miesiącu już nic nie kupuję! :D




    Przepraszam za jakość, mam tylko aparat w telefonie ;)

    poniedziałek, 11 marca 2013

    Zbiegi okoliczności, synchrony. James Redfield.

    PATRYCJA: Wrócę na chwilę do zbiegów okoliczności oraz sytuacji w których czujemy że to właściwe miejsce i droga. Tak naprawdę zwróciłam uwagę na wszystkie te motywy dopiero po przeczytaniu pewnej książki kilka lat temu, mianowicie ,,NIEBIAŃSKA PRZEPOWIEDNIA'' James Redfield (wrzucam nie swoje zdjęcie, ponieważ obecnie wędruje ona po znajomych i uświadamia ;)) 

    Książka przedstawiona jako powieść( łatwiej przyswajalna dla laików a zwłaszcza sceptyków), ma zwrócić nasza uwagę na to czym kierujemy się w życiu, a może na to co kieruje nami? Opowiada nam o Chi - energii mocno powiązanej z siłami natury, o tym jak ją wzmacniać, jak o nią dbać i jak nie dać jej sobie odbierać!. Kiedyś na filozofii miałam ją lekko zobrazowaną przy podejściu do teorii Kenta, także jeśli znacie jego koncepcję może wam to pomóc w uzmysłowieniu sobie tematu :).
    Ale książka! wróćmy do niej...opowiada o tym co kieruje ludźmi kiedy podejmują pewne decyzje oraz o tym jak podjąć te właściwe samemu. Możemy dowiedzieć się jak znaczące jest spotkanie kogoś na ulicy ,,przypadkiem'', jak działa nasza intuicja i jak ważne jest z niej korzystać i kierować się nią. 
    Mówi nam czym są scenariusze kontroli nabyte już w dzieciństwie, często przekazywane nam przez rodziców. Co zrobić, aby poradzić sobie z osobami kierującymi się danym scenariuszem, lub jak ujarzmić swój własny np. Biedactwo, Śledczy, Zamknięty w sobie lub najbardziej agresywny Terrorysta.
    Odpowiada na naprawdę wiele pytań, na mnie zrobiła duże wrażenie. Jej bardziej naukowym i sprecyzowanym odpowiednikiem jest ,,NIEBIAŃSKA WIZJA'', tutaj wyłożone mamy wszystko z naukowymi podstawami jak kawa na ławę :) Generalnie polecam obie ;) Jest nawet film na podstawie powieści, ale z mojej perspektywy mocno słaby. Może zniechęcić. jednak jeśli ktos chce może spróbować od tej strony.



    Ale wróćmy do początku, o co się rozchodzi w całym tym szaleństwie? Bo chyba tak to wygląda z zewnątrz. Chociaż wydaje mi się że każdy z was miał kiedyś uczucie że spotkanie danej osoby w danym momencie życia  to nie przypadek. Generalnie czasami zastanawiam się czy cokolwiek na tym świecie dzieje się z przypadku? 
    Naszą rolą w tym wszystkim jest umieć dostrzegać jakby to powiedzieć ,,znaki od losu'' ? ;) Brzmi może ckliwie, ale taka prawda ;).
    Chodzi o to aby kierować się w życiu intuicją, aby umieć odróżniać nasze właściwe odczucia od zwyczajnych myśli w nawiązaniu do tego co dzieje się w okół nas. 
    Czasami przeglądamy gazetę, albo widzimy plakat dotyczący jakiegoś wydarzenia itp. I nagle nie wiadomo skąd przechodzi nam przez głowę myśl ze powinniśmy tam pójść. Lub że powinniśmy zagłębić się w dany temat. Chodzi o to aby umieć zauważyć tę myśl i dostosować się do niej, ponieważ może nas poprowadzić w ważne miejsce np. takie w którym poznamy ważną osobę, albo takie w którym wydarzy się coś znaczącego;) Wiem brzmi dość górnolotnie. Ale no cóż, działa. 
    Przewija się tutaj także temat snów, czyli mój ulubiony. Czasami śni wam się ktoś,  kogo nie widzieliście bardzo dawno, nawet nie myśleliście o tej osobie. I w następstwie dziwnym trafem spotykacie dana postać w niedługim czasie po tym jak wam się przyśniła. ( tzw. synchron) Według Redfielda powinniśmy zatrzymać się o porozmawiać z tą osobą, bo być może mam ona nam coś ważnego do przekazania. Może to być jakaś ważna dla nas informacja. Przykładowo szukacie pracy, od dłuższego czasu. Może okazać się że dziwnym  trafem ta osoba naprowadzi was na właściwą drogę ku nowemu stanowisku.
    Według Redfielda powinniśmy nawiązać rozmowę z każdą osobą w z która nawiążemy kontakt wzrokowy na dłużej niż 10 sekund. Ale nawet ja mam swoją dozę logiki i zaczepianie ludzi w autobusie uważam za mocno żenujące ;) Chociaż czasami jest tak że widzimy kogoś i czujemy dziwną wieź? Chociaż nie znamy tej osoby.
    Justyna sceptyk, mocno stąpający po ziemi powie... taaa, jasne :P
    Ale moje podejście do tego jest takie. Why not? czy świat nie wydaje się lepszy kiedy dostrzegamy w nim coś więcej niż dzień i noc, dobro i zło. Myśl że jest coś poza tym wszystkim, jakaś wyższa moc?. Dodaje mi siły, żeby przebrnąć przez to wszystko co spotykamy na swojej drodze, bo skoro jest coś dzięki czemu jest mi lżej. To dlaczego miałabym to odrzucać?:) Wiadomo że do wszystkiego powyżej należy mieć pewien dystans, ale uwierzcie że żyję się łatwiej ;)

    A wy co myślicie na ten temat? Mieliście jakieś przypadki podobne do w/w?
    Pozdrawiam :)



    niedziela, 10 marca 2013

    Bardzo kobiecy Dzień Kobiet

    JUSTYNA: Oddałam w ostatnich dniach stery w ręce Patrycji starając się trzymać z daleka od komputera, po to żeby przerwać monotonię, która ostatnio mi towarzyszyła, czyli praca -> komputer -> spać -> praca -> komputer itd. Z okazji dnia kobiet, korzystając przy okazji z promocji, postanowiłam wybrać się do kosmetyczki na mikrodermabrazję. Tym, którzy jeszcze nie byli gorąco polecam. Zabieg, mam wrażenie, dający lepsze efekty niż oczyszczanie, a przy tym całkiem przyjemny. Z okazji Dnia Kobiet, zamiast 120 zł, zapłaciłam 80. Moją kosmetyczkę poleciła mi koleżanka, jestem zadowolona z usług, a na dodatek mam do niej tylko parę kroków. Przy okazji dowiedziałam się też (Pat, słuchaj uważnie!), że większość salonów wycofuje się z oferty mikrodermabrazji korundowej na rzecz diamentowej, z powodu najnowszych wyników badań, które wykazały rakotwórcze działanie tej substancji. Gdyby kogoś zastanawiało, to tak wygląda aparat do mikro:


    Kolejnym punktem programu, było zahaczenie o mój ulubiony sklep z ubraniami, w którym kupuję NOWE rzeczy z H&M w dużo niższych cenach. Właściwie są to produkty no name, mają poucinane metki z nazwą firmy, albo przekreślony markerem znaczek H&M... ;) Ostatnio kupiłam tam świetne spodnie za 35 zł oraz marynarkę w tej samej cenie. Nie było nowej dostawy, więc zasmucona wróciłam do domu. Niestety nazajutrz pod wpływem narastającego ciśnienia na zakup jakiegoś nowego ciucha wybrałam się po zajęciach do galerii, skąd wyszłam uboższa o 200 zł, ale za to bogatsza o kolejną parę spodni oraz trzy bluzki. Wszystko w moim ulubionym, zielonym kolorze. Teraz mogę cała ubrać się na zielono, przywdziać również moje okulary i przedstawiać się jako żaba Monika. 



    Najbardziej oczekiwanym tego dnia wydarzeniem było wyjście do kina na przedpremierowy pokaz francuskiej komedii "Wspaniała" w Kinie pod Baranami. W rolach głównych Romain Duris, którego uwielbiam za rolę w "Heartbreaker. Licencja na uwodzenie" oraz Déborah François, której nie mam przyjemności kojarzyć, pewnie dlatego, że nie jestem zagorzałą fanką francuskiego kina. Film opowiada o dziewczynie z małego miasteczka, która marzy o posadzie sekretarki. Za pomocą swojego niewątpliwego wdzięku, przekonuje właściciela firmy ubezpieczeniowej, żeby ją zatrudnił. Okazuje się, że jako sekretarka jest wyjątkowo niezdarna, ale swój brak kompetencji rekompensuje szybkim pisaniem na maszynie, więc pracodawca stawia jej warunek: nie zwolni jej jeśli weźmie udział w konkursie szybkiego pisania. Dziewczyna wprowadza się do jego pięknego, wielkiego domu, gdzie wieczorami intensywnie ćwiczy pisanie pod okiem swojego trenera, którym naturalnie jest owy pracodawca. Sama historia jest banalna, bo oczywiście z czasem zaczyna wygrywać konkursy, zakochuje się z nim, kiedy już prawie są ze sobą, on stawia jej dobro ponad uczucie i odchodzi, co daje jej możliwości większego rozwoju. Staje się sławna, bogata a przed nią szansa na wygraną w międzynarodowym konkursie. Wszystko to podane jest w oprawie klimatu lat 50 i kończy się happy endem. Nie są to wyżyny sztuki filmowej, ale niewątpliwie jest to perełka wśród morza zalewającej kina tandety. Polecam paniom. Panom polecam jeśli chcą się przypodobać swojej Pani ;)







    To był Dzień Kobiet, więc w bardzo kobiecy sposób postanowiłyśmy zgrzeszyć pysznymi racuchami w małej knajpce na naszym osiedlu. Nazywa się Konfitura i uwielbiam tam przebywać ze względu na przyjazną, domową atmosferę. Sala nie jest duża, ale przytulna. Ta przytulność wynika z połączenia pomarańczowego koloru ścian z mebelkami po babci. Jak to określili znajomi: "taki Kazimierz na Ruczaju". Nie bardzo się z tym zgadzam, bo w przeciwieństwie do większości kazimierzowskich knajp w Konfiturze jest czysto, schludnie i bardzo na poziomie, jest kącik z zabawkami dla dzieci, a na regale leżą książki, które umilą czas każdemu, kto zjawi się w knajpce w pojedynkę. Kiedy tam wpadłyśmy, okazało się, że wieczór poświęcony jest nauce tanga i miałyśmy przyjemność obserwować pląsające na środku sali pary, które próbowały opanować choć podstawy techniki. Jedzenie jest pyszne i niedrogie. Olbrzymia porcja racuchów na sosie waniliowym z konfiturą malinową kosztuje 12 złotych. Polecam też smażone lody (8 zł), pierogi (10 zł) i placki ziemniaczane (10 zł). Niezwykłym atutem jest Pan Kelner, który potrafi rozruszać każde towarzystwo i rozbawić do łez ;)

    Konfitura
    Roberta Jahody 2
    Kraków




    Pat, przyjedź w końcu do mnie to się wybierzemy! Ach, i kochana nie wiem jak inni ale akurat ja jestem żywo zainteresowana praktyczną stroną Twojej pracy przy renowacji i chętnie poczytam o tym jak to się właściwie robi ;)
    PS. Gratuluję łowów w drogerii :p

    Na koniec z dedykacją dla wszystkich kobiet od Macieja Maleńczuka ;)





    PATRYCJA: No powiem ci że poszalałaś;). Jeżeli chodzi o film to widząc oprawę, już wiem że pójdę! lubię takie klimaty. Nawet jeśli są niewymagające. Jakby to powiedziała moja koleżanka ,, takie rubaszne maszynistki, jest dobrze''. 
    Jeżeli chodzi o korund...hmmm myślę że fajki są bardziej rakotwórcze a mimo to nie myślisz o tym kiedy po nie sięgasz :] Zresztą co w tym świecie nie jest rakotwórcze, chorobotwórcze, śmierciotwórcze? Jesteśmy nafaszerowani chemią jak kaczki śrutem po odstrzale. Także nie zniechęciłaś mnie :)! I tak kiedyś zemrzemy, ale przynajmniej z gładką powłoką ;)