piątek, 17 maja 2013

Majówkowy post o tarcie.

JUSTYNA: Przenieśmy się w czasie o tydzień przed tym Patrycja biegała za wiewiórkami po widzewskim parku. Musimy poczynić takowe zabiegi, gdyż przegrywam wyścig z czasem jeśli chodzi o posty w ostatnim okresie. Poprawy obiecywać nie będę. Po prostu mi wybaczcie ;)

Ku uciesze wszystkich alergików nadeszła wiosna. Pierwszy maja pomylił jej się jednak z pierwszym kwietnia i zrobiła wszystkim grillującym psikusa deszczem i niską temperaturą. Na zachód od Krakowa znalazły się jednak dwa domostwa, które mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych stanęły na wysokości zadania i uroczyście zainaugurowały tegoroczny sezon grillowy. (No dobra, parę dni wcześniej odbyła się trochę większa impreza inauguracyjna na Zakrzówku, ale jesteśmy starymi nudziarzami, więc nas tam nie było.)

Ad rem. 

Jako perfekcyjne panie domu, postanowiłyśmy z Sylwią ozdobić stół nie tylko pieczonym mięsiwem i sałatkami, ale również tartą z owocami, którą piec lubię bo jest prosta w wykonaniu  i całkiem niezła w smaku ;)

Nigdy nie trzymam się przepisu, a składników używam "na oko", ale powiedzmy, że wyglądać miałoby to tak, że na ciasto potrzebujemy: 

200 g mąki 
125 g masła
2 łyżki cukru pudru
1 jajko

A na krem: 

250 g masła
1 większy budyń śmietankowy lub waniliowy (taki na litr mleka albo dwa po 0,5)
2 łyżki cukru pudru (lub mniej lub więcej, w zależności od preferowanego poziomu słodyczy)
1 cukier wanilinowy

Sprawa jest prosta i oczywista. Należy posiekać masło z mąką, dodać pozostałe składniki i ugnieść a ugniecione schować do zamrażarki na jakieś pół godziny. Ja lubię chodzić pod prąd, więc posłużyłam się mikserem a później ugniatałam a do zamrażarki włożyłam już po ułożeniu na blaszce. Ale jeśli chcecie być poprawni, to najpierw mrożenenie, potem wałkowanie i układanie w formie :) Przed włożeniem tarty do piekarnika warto nakłuć ją troszkę widelcem. Niektórzy zapaleńcy obciążają, np. fasolkami, żeby środek nie unosił się podczas pieczenia, ale ja do nich nie należę ;) W piekarniku nagrzanym do 200°C pieczemy 20-25 minut, po czym wyjmujemy i pozostawiamy do ostygnięcia.




Nasze dwa budynie, które powinny być zrobione na litrze mleka, robimy troszeczkę gęstsze używając tylko 0,75 l mleka. Do budyniu nie dodajemy cukru. Pozostawiamy do ostygnięcia. zanim zabierzemy się do robienia kremu wyciągnijmy masło z lodówki - tak 10-15 minut wcześniej, żeby nie było za twarde. Masło ucieramy mikserem z cukrem, a następnie cały czas miksując dodajemy powoli po łyżce budyniu. I tak oto powstaje nam pyszny krem, który wykładamy na upieczony wcześniej spód do tarty, a całość przyozdabiamy dowolnymi owocami . Najlepsze są maliny i borówki, ale jeszcze nie ten czas, więc my użyłyśmy brzoskwiń z puszki i wisienek ze słoika ;)



Wiem, zdjęcia są średnie, ale miałyśmy dużo pracy i nie było czasu na wymuskane ujęcia ;) Przed nami były do zrobienia jeszcze sałatki:



A taki był efekt naszych zabiegów: 




A teraz uciekam na zajęcia! :)

PATRYCJUSZ: Powiem tak, chcę taki ogródek. Chcę takie ławeczki. Chcę na ognisko do Kuby i na spadające gwiazdy.
 

Dziękuję.
Poznajcie Tadka.

p.s. To wiewiórki biegały za mną.

piątek, 10 maja 2013

KOCHANY PAMIĘTNICZKU, BYŁAM DZIŚ Z OLĄ W PARKU...

PATRYCJA: KOCHANY PAMIĘTNICZKU, BYŁAM DZIŚ Z OLĄ W PARKU...wypiłyśmy jedno piwo i zmiotło nas na 1,5h a potem spuchły nam stopy. Miałyśmy nie pić, ale zobaczyłyśmy maturzystów, podliczyłyśmy ile to lat i zrobiło nam się smutno. Czy to znaczy że jesteśmy stare?.

Kiedy kości zaczynają nam skrzypieć, a z mózgów robi się lepka, kleista maź. Oznacza to że robimy się nudni, monotematyczni i raczej mało kto chce się z nami zadawać. Co wtedy począć? Co zrobić gdybyśmy nagle chcieli przestać chodzić w szlafroku o 15.00 w południe i  wyjść do ludzi rozprostować kości?
Należy przestać być nudnym i nabzdyczonym, szlafrok schować do szafy. I się ogarnąć.  Wiosna popycha nas do wielu szalonych decyzji, ale wyjście z domu to już przesada. A jednak. Wyszłam i to nie z byle kim. Okazało się po 4 latach mieszkania w tym samym miejscu (Widzew)  że, 10 minut piechotą za moim osiedlem jest parko-las. Wypchany wiewiórkami jak sakwa komornika dukatami. Parko-las który daje dużo pozytywnej energii i ma mały bar pomiędzy drzewami gdzie można się napić piwa i zjeść gofra. A kiedy oszukamy nasza psychikę, możemy udawać że jesteśmy na wczasach.




Takim oto sposobem przyznałam się publicznie że ostatnio ,,Spontaniczność to moje drugie imię, którego nigdy nie używam'' albo jak to dziś określiła Aleksandra siedząc ze mną w parku w doborowym towarzystwie wiewiórek.  ,, Spontaniczność to moje drugie imię, którego używam po pijaku'' opowiadając historię jak spędziła w nocy z soboty na niedziele 1,5h w windzie bo zachciało jej się podskoczyć wraz z konkubentem ;). 

Na sam koniec, aby nie zabrakło podniet - wiewiórki. Które nie jedzą fistaszków, nie jedzą jabłek i prawdopodobnie nie mają wścieklizny, więc nie powinnam przed nimi uciekać. Post ten dedykuje Aleksandrze która dnia pewnego zaprojektuje mi umywalkę;)



piątek, 3 maja 2013

Zawieszona kawa





JUSTYNA: Czy słyszeliście już o tym świeżym w Polsce, kawiarnianym trendzie? Jestem  tuż po lekturze kilku artykułów na ten temat. Wkrótce też zamierzam ugryźć problem w rzeczywistości i wybrać się któregoś z krakowskich lokali, który wcielił tę ideę w swe kawiarniane życie.

O co chodzi?

Przychodzisz do kawiarni i kupujesz dwie kawy. Jedną wypijasz a druga pozostaje "zawieszona" dla któregoś z kolejnych gości. Tutaj możecie przeczytać bardziej idealistyczny opis tego pomysłu. 

Co sądzę o tym ja?

Problem nr 1: Bezdomni i żule

Mam kawiarniane doświadczenie i jak tylko przeczytałam kilka słów na ten temat zaczęłam sobie robić wizualizacje jak by to wyglądało w praktyce.  Pierwszy obraz jaki mi się nasunął to kolejka żuli wygrażająca mi, że życzą sobie natychmiast zawieszoną kawę :P Wiem, przesadzam. Ale tylko z kolejką. Przytoczę sytuację jaka kiedyś miała miejsce w pewnej kawiarni: przychodzi kobieta,  nie jest pijana, ale odzienie oraz wyraz jej twarzy pozwalają zakwalifikować ją do grupy "bujających się z żulami". Prosi kelnerkę o kubek gorącej wody, a ta litując się podaje jej wrzątek w firmowym, papierowym kubku na WYNOS. Pani więc rozkosznie  rozsiada się na kanapie przy stoliku, wyjmuje saszetkę z kawą 3 w 1, miesza sobie ją w kubeczku, bierze gazetkę i zaczyna się relaksować, co wprawia naszą biedną kelnerkę w osłupienie, po chwili jednak reflektuje się i rzecze do rzeczonej Pani:
- Przepraszam, ale Pani nie może tu pić tej kawy.
- Ale dlaczego?
Po dłuższej wymianie zdań, Pani wypija swoją kawkę i wychodzi zadowolona (pojawiała się jeszcze ale wody już nie dostała).
Sytuacja nr 2:
Do kawiarni wchodzi bezdomny, prosi o jedzenie. Kelnerki proponują swoje drugie śniadanie.
- Nie, ja chciałbym ciastko. Przecież macie dużo ciastek.
- Ale to nie są nasze ciastka, musimy za nie płacić. Możemy dać Panu kanapki.
- Nie, ja chcę ciastko. Dajcie mi ciastko, macie dużo ciastek!
I tak w koło Macieju. 
Sytuacja nr 3:
Dobrotliwe klientki kończą swoją kawę i zaczynają się zbierać do domu. Nagle pojawiają się bezdomni. Klientki kupują zmarzniętym bezdomnym herbatę. Bezdomni piją 4 godziny herbatę przy stoliku odstraszając innych klientów swoim zapachem i zostawiają po sobie STRASZNY SYF w łazience. 

Wiem, że ześlizgnęłam się odrobinę z tematu kawy, ale chciałam Wam pokazać przykłady zachowań osób z marginesu społecznego, które pewnikiem jak tylko idea zawieszonej kawy rozszerzy się i odbije echem na mieście, pierwsze staną po nią w kolejce. I nie, że im nie współczuję. I nie, że ich nie szanuję. I nie, że nie wierzę w to, że warto pomagać. Po prostu taka pomoc za każdym razem odbija się później czkawką. Naprawdę. 

Ale przyjmijmy, że ten problem pomijamy. Żulernia zza rogu nie istenieje, a bezdomni piją herbatę w schronisku. Pozostają "normalni" ludzie i zawieszona kawa, bo niby taka jest idea, wszak dodam na margienesie, że na stronie zawieszonakawa.eu mamy nawet porady dotyczące obsługi "kłopotliwych" klientów:

Co robić, jeśli darmowa kawa przyciągnie bezdomnych? Po pierwsze, nie są oni częstymi gośćmi w kawiarniach. Po drugie, zawsze można znaleźć kompromis, który pozwoli uszanować drugiego człowieka. Ostatecznie gościowi uciążliwemu dla otoczenia można dać kawę na wynos.

Problem nr 2: Jak czułbyś się prosząc o "zawieszoną" kawę?

No właśnie. Tutaj z pewnością zdania będą podzielone. Próbuję wyobrazić sobie siebie w sytuacji, kiedy staję w kolejce po to by za chwilę zapytać kelnera o to czy mają w tej chwili jakieś zawieszone kawy i czy mogę jedną prosić i już czuję swoje zażenowanie i pogardliwy wzrok obsługującego. Jeżeli już miałabym uczestniczyć w całym tym procederze to zdecydowanie lepiej czułabym się w roli "zawieszającego" kawę. 

No i nie dokończę swoich wywodów bo już wcina mi się Patrycja, więc proszę bardzo, dopuśćmy ją do głosu:


PATRYCJA: O bardzo dobry temat! Widzisz, ja z perspektywy zwykłego kawo - pijcy zadaję sobie przy tym motywie inne pytania. Ty jako barista jesteś dużo bliżej tego tematu i perspektyw jak mogło by się to skończyć. I oczywiście wiem jaka jest idea. Ale wiadomo ze mogłaby się poszerzyć na inne rejony. I ja myślę że zdecydowanie lepiej było by ja kierować do osób których na te kawę po prostu nie stać. Tylko jak wtedy miałoby to wyglądać? Przed wami moje drastyczne wizje zawieszonego świata w którym miałaby się ona należeć tym biedniejszym.

Po pierwsze:  
Załóżmy, że stoję za ladą i podchodzi człowiek wyglądający całkiem zacnie i schludnie, chcę przyjąć zamówienie. A on nagle prosi o ,,zawieszoną''?. Jak sprecyzować komu się należy a komu nie? A może należy się każdemu? Czy trzeba wyglądać jak obdarciuch zroszony zapachem porannego moczu? Może właśnie ten nie wyglądający jak bezdomny, potrzebuje jej bardziej? A może kawiarnie będą prosić o roczny wyciąg z konta? I kawy będą przyznawane jak stypendia. Jeżeli ktoś przekroczy kwotę, odprawiony zostanie z kwitkiem? :P

Po drugie: 
W moim mniemaniu najbardziej prawdopodobne, przecież dla kawiarni taka zawieszona kawa to czysty zysk. Ktoś płaci za powietrze, które albo się zmaterializuje albo nie. No właśnie, bo czy ludzie nie są podli i skąpi? A wiadomo jak często wredne bywa szefostwo ( wybacz Kuba :D). Już widzę jak szef mówi, przyjmuj kasę za ,,zawieszone'' ale jak ktoś zapyta to mów że nie ma takiej. Albo wydawaj co 3/4. Zresztą nie sądzę aby elitarne kawiarnie bawiły się w coś takiego i narażały na atak bezdomnych, co groziłoby utratą renomy.
Jedyną alternatywa są bary na dworcach. Jednak mam dziwne przekonanie że Panie/Panowie którzy tam pracują i mają minę ,, siedzę tutaj za kare, wal się''. Nie oddadzą tak łatwo darmowej kasy.

Po trzecie:
Noo i jeszcze osoby, które tak naprawdę stać na kupno kawy, jednak po co płacić skoro można mieć za friko. Bo widzisz zarówno Ty jak i ja czułybyśmy zażenowanie prosząc o zawieszoną. A ową zawieszoną to ja bym raczej wtedy miała minę, udając że jestem wyzbyta emocji i wstyd to ostatnie co mi hasa po zwojach w danej chwili. Ale bankowo, znalazłyby się pasożyty pokroju huby drzewnej.

Jak widać moja wiara w ludzi jest  wielka. Moje meritum do tego trendu jest takie, w większości to tylko popisówa na kartach internetowych, bo mało kto rzuci groszem w powietrze. A nawet jeżeli ktoś rzuci, to mało kto zamieni go na kawę.

A szkoda, bo wielu osobom by się taka odrobina serdeczności przydała. Myślę że jeżeli ktoś widzi zmarzniętą biedną osobę. To niech wejdzie do kawiarni poprosi kawę na wynos i poda tej osobie na rozgrzewkę? Tylko czy nie urazimy kogoś takim zachowaniem? 
Tak ciężko w dzisiejszych czasach być dobrym człowiekiem.

JUSTYNA: I to jest właśnie pointa: po co stwarzać chory system operowania "zawieszonymi" skoro jeśli tylko najdzie nas ochota możemy postawić kawę dowolnej osobie napotkanej w kawiarni i z pewnością sprawi nam to dużo więcej satysfakcji. To zagadnienie podobne do "spotted" - o tym też wkrótce będziecie mogli u nas przeczytać ;)


PATRYCJA: No cóż, zapewne pomysł utonie wraz z przemijająca modą. 


Plummmm.