sobota, 9 lutego 2013

The Mexican, Łódź Piotrkowska 67. Tak jakby recenzja ;)

PATRYCJA:  The Mexican. "Cambio Dolor'' w głośniku, plastikowe lilie&forsycje w wazonie. Drin jak się patrzy. Oraz pan kelner który wstydził się być Zorrem. Zaczynamy!!!

Wybrałam się tam wczoraj z moim G. (pozbawię go osobowości :P)
Zanim tam poszliśmy przeczytałam dużo złego,ale przecież jesteśmy od tego żeby łamać konwenanse.
Robiliśmy rezerwację, ale chyba nie miało to większego znaczenia. Stolik wybraliśmy ten, który nam się podobał.
Na stole czerwone flizelinowe obrusy (z jak mniemam przybitą pieczątka w formie logotypu lokalu, która wygląda jak brud :]) nałożone były na równie mało sympatyczne obrusy z nylonu. Na ściennej półce, plastykowe kwiaty (lilie i forsycje:]) kilka kaktusów i ramek ze zdjęciami. Na suficie zdjęcia klientów którzy zamówili Margarita Grande. Rozpalony kominek na plus.

Na pierwszy ogień przystawka:
Ja:  PALILLO QUESERO - Pałeczki serowe podawane na ciepło z sosem COSTECA.
G:  ESTOFADO - Pikantna meksykańska zupa gulaszowo - paprykowa.

Pałeczki serowe całkiem nieźle. Ładnie podane 5 sztuk panierowanych serowych pasków, w drewnianym pojemniku? Ser trochę bezsmakowy ale nadrabiał panierką. Sos - na początku myślałam że to ketchup :P. I podobnie smakował.
Zupa w opinii G. - Pikantna, miska się huśtała (ale o dziwo nie rozlał :P), nawet znalazł jakieś mięso (mocno się wczuł w recenzowanie, aż zaczął liczyć kawałki :D, ale powstrzymałam go/chyba złamałam mu serce początkującego recenzenta), trochę jak leczo które robię. Tak określił. Ale smakowała mu :)



Danie główne:

Wzięliśmy to samo ( Ja łagodnie, G. pikantnie - twierdzi że nie do końca), potem trochę żałowałam. Bo nagle naszła mnie ochota na rybę. Ale może następnym razem :)
ENCHILADA COMBINADOS - Trzy tortille pszenne nadziewane polędwicą drobiową i wieprzowiną, serem, fasola pinto, podawane z ryżem paila i sosami: ranchera, crema blanca, quacamole.

Porcja spora, ja całej nie zjadłam (zostawiłam surówkę , której jak dla mnie było zdecydowanie za dużo i kiedy chciałam ją nałożyć na widelec spadała, wyglądałam jak kretynka próbując ją zjeść. Darowałam sobie;)) G. zjadł wszystko, też mu spadała surówka ale jak facet głodny to ma to gdzieś :P.
3 średniej wielkości tortille nadziewane. Ułożone na surówce i ryżu który poza tym że był żółty, nie miał żadnych innych walorów. Był kompletnie bez smaku. Wszystko polane 3 sosami w barwach meksykańskich, niestety też bez smaku. Guacamole - mój ulubiony sos smakował jak avocado zmiksowane z wodą. Szkoda. Za to tortille... to było to :) ciepłe, miękkie, doprawione.



Idziemy dalej. I tutaj 1 zaskoczenie! Bierzemy - MARGARITA STRAWBERRY. Smaków jest sporo, na pewno spróbuję inne :)

Kiedy kelner ją podał,  pomyślałam że się pomylił i podał Grande. Ale nie ona po prostu jest taka giga wielka. Kruszony lód, truskawki, jakiś likier i sama nie wiem co jeszcze. Troszkę smakował na początku jak kompot. Ale był naprawdę dobry, chociaż nie czułam alkoholu!!! ;)



Deser:

G: Chciał sernik podawany przez Zorro, żeby kelner musiał zrobić z siebie głupka:D ale wymigał się mówiąc że kostium jest w pralni ;). Wybaczamy bo obsługa bardzo sympatyczna :)
Ja sobie nie darowałam. CREMA BRULLE. - znowu niespodzianka, porcja naprawdę spora. Wierzch karmelizowany palnikiem przy kliencie. W środku nie był zupełnie ciepły. Ale jak dla mnie b.dobry. Nie zjadłam do końca. Bo G. Na przeciwko mdlał z przejedzenia :P



Ogólnie byliśmy zadowoleni, chociaż trochę przeszkadzało mi to że brak tam parawanów / lub czegoś oddzielającego loże / stoliki. Czułam się jak na przysłowiowym widelcu. 

Jedzenie nie powaliło mnie na kolana, ale nie było niesmaczne. To jednak nie do końca zachęcająca opinia. Może inne pozycję w menu są lepsze?.
Myślę że kiedy jest ciepło, to dużo przyjemniej posiedzieć w ogródku z fontanną. Jeżeli tam wrócę to po to żeby zabrać Justynę (która akurat nie będzie na diecie). I Wandę ( która się może do tego czasu odobrazi?) latem na Margarita lub Crema Brulle. Ogólna opinia: bez szału. Ale why not ? ;)

JUSTYNA: Cambio dolor... Ach, wspomnienia z podstawówki, gdzie jednym z marzeń był plakat Natalii Oreiro na ścianie :P Widzę droga Patrycjo, że chciałaś potraktować the Mexican przyzwoicie i łagodnie… Ja nie przepadam za meksykańską kuchnią, a właściwie za tym co podają w popularnych meksykańskich knajpach, bo z pewnością nie odzwierciedla to rzeczywistości zza oceanu.  Najbardziej utkwiła mi w pamięci restauracyjka z Juraty, ale tylko ze względu na występujący w niej zespół i to, że przez kolorowy wystrój jest tam jednym z niewielu wyróżniających się miejsc… Raz też byłam w Krakowie, w okolicach rynku – jedzenie też nie rzuciło mnie na kolana i raczej nie miałam ochoty wybrać się tam znowu. Może napiszemy recenzję łódzkiej Pomarańczy? Mogłabym się wykazać znajomością chociaż jednego klubu w Łodzi :p

PS. Co za fachowość w opisie materiałów z jakich wykonane są obrusy :D

PATRYCJA: Serce ty moje, to był  Exclusive. Pijaczyno - dziewczyno ;)

JUSTYNA: Za dużo klubów pod jednym adresem :p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz